dylematy i wspomnienia

Jak jeszcze szukałem pracy i nikt nie oddzwaniał (teraz wiem, że to po prostu trwa, hehe, oddzwonili tyle że po miesiącu na przykład), w dodatku pomieszkiwałem w niezbyt fajnym miejscu, to brała mnie rezygnacja. To znaczy uświadomiłem sobie jak wiele się zmieniło od czasu kiedy byłem dzieckiem i tak bardzo chciałem TU mieszkać. Wtedy tak bardzo tego chciałem, że nie liczyły się nawet warunki, dziś bardziej zależy mi na wygodzie. Chwilami myślałem, że wolałbym jednak wrócić, kombinować w Polsce, bo w domu przynajmniej miałem tą wygodę i nie było wcale źle, z mamą dobrze mi się mieszkało… Kiedyś moim priorytetem było żeby mieszkać w ładnym miejscu, dziś by w wygodzie rozwijać swoje zainteresowania (a to mógłbym robić w Polsce). I trochę mi było przykro z tego powodu, nie z tego że już mi tak nie zależy na byciu tutaj, ale z tego, że to dziecko jakim wtedy byłem nie dostało tego czego pragnęło. Wtedy cieszyłoby mnie to bardziej, teraz było mi to nawet nie na rękę. No ale potem dostałem tę pracę i zdałem sobie sprawę, że może ciężko byłoby znaleźć gdziekolwiek podobnie fajną pracę, więc widocznie jednak pisane jest mi tu zostać. Bo to nie tak, że już nie chcę. Chcę, nadal chcę mieszkać w ładnym miejscu… po prostu teraz miałbym ochotę się rozdwoić albo nawet roztroić :P Część mnie wygodnie – w domu, część mnie gdzie ładnie – tutaj, a jeszcze inna część chętnie by sobie podróżowała ;) Tak więc praca jest, pomieszkuję sobie w lepszym miejscu aczkolwiek to też jeszcze nie jest własne mieszkanie i z kolei to mnie znów przygnębiło… i znowu wróciły te myśli jak w domu było wygodnie i że z mamą było naprawdę fajnie.
Np. pamiętam jak byłem dzieckiem, a moja mama była bezrobotna i chodziła po zasiłek, trzeba było odstać w kolejce, wtedy jeszcze w urzędzie miejskim. Pamiętam te kolejki, dziesiątki minut, może godzina-dwie… oczywiście wtedy mi się nudziło, ale było w tym coś magicznego. I pamiętam jak zawsze chętnie chodziłem z nią na zakupy. I pamiętam lody włoskie jakie latem jadłem – taki jeden mały kończyłem zawsze jeść w podobnym miejscu (swoją drogą jak nie tak dawno kupiłem sobie, oczywiście dużego, to i tak zjadłem go w połowie tej drogi :D ), to było jak taki rytuał… (chociaż w sumie nie wiem jak mogłem tak często chodzić z nią na zakupy skoro chodziłem do przedszkola… chyba, że może to było w drodze powrotnej).
Tyle, że już nie mam kilku lat i zamiast chodzić z mamą na zakupy, wolę posiedzieć w internecie :P A jak już nawet wybieraliśmy się razem na zakupy to ostatnio kończyło się zwykle moim: „eee, to pojedziemy samochodem…” :D
A kilka dni temu zmarła moja babcia (właściwie pra-). Można było się tego spodziewać ale… i tak się popłakałem (czyli potrafię, chociaż to był pierwszy raz od… nawet nie pamiętam, choć chyba od roku i 4 miesięcy… wow, rok bez płaczu, kiedyś nie było takiego tygodnia… ale mniejsza o to, tak tylko mi się skojarzyło jak cudownie działa testosteron – dosłownie i w przenośni ;) ). Po prostu to jest tak, że co innego jak odchodzi ktoś, kogo widywało się raz na kilka miesięcy – wtedy właściwie niewielka to różnica czy się go zobaczy raz na te kilka miesięcy czy nie (a przynajmniej mi się tak wydaje), a co innego ktoś z kim się mieszkało… kto zawsze „był” nawet jeśli nie spędzało się z nim czasu bezpośrednio. Chociaż szczerze mówiąc bardziej pamiętam dziadka, pamiętam jak zawsze żartował, pamiętam dokładnie jego twarz, miny, którymi zawsze mnie rozśmieszał… pamiętam go tak dobrze choć zmarł już kilka lat temu. Kiedyś nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez nich, potem bez niej… Ta śmierć jest dla mnie jakby znakiem, że nic już i tak nigdy nie będzie takie samo. Ale „…trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe…” a tutaj mogę sięgać lepiej niż gdziekolwiek indziej. A przecież nadal chcę coś przeżyć, nie zadowalać się tylko życiem w wygodzie :)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.